Rozdział 17.
(Ścieżka 28)
Znowu prawie wszyscy w szkole patrzą na nas jak na idealną parę, jednak ja znów czuję te pełne nienawiści spojrzenia i słyszę pytania z serii "Jak mogłaś do niego wrócić? Przecież tyle przez niego przepłakałaś!". No i co! Kocham Brada! I co, że przez niego płakałam. A właściwie nie płakałam przez niego, tylko bardziej z tęsknoty za nim i z braku czułości. Nie ciągnąc dłużej tematu, jestem po teraz prostu szczęśliwa i nie chcę, aby to się zmieniało. Teraz każdego dnia Brad przychodzi po mnie i idziemy razem do szkoły. Stał się od naszego ponownego zejścia bardziej opiekuńczy. Znów przeżywamy wspólnie całe dnie.
Zoe nie ma już 11 dni! Nie daje żadnych znaków życia, wszyscy się martwią, ale nie chcą iść na policję, bo "to tylko przysporzy im kłopotów, a Zoe się odnajdzie". Dorothy od tamtego czasu zamknęła się w pokoju i nie wychodzi. Ona naprawdę bardzo to przeżywa.
Zbliżał się pierwszy weekend, który w całości mogłam spędzić z Bradem, bo Kevcio i Julka wyjechali na "tajny urlop", a tatuś Fields ponownie wyjechał w interesach, więc mój ukochany skorzystał z okazji i zaprosił mnie do domu. Na noc. Bez docinków Kevina, chociaż nie przeszkadzałyby nam one. Chociaż przed swoim wyjazdem nie mógł sobie odpuścić i gdy szliśmy do sypialni, zamiast jak normalny człowiek się pożegnać, on wydarł się na cały dom: "Brad to, że ja dbam o Magdzię i nie chcę, żeby umarła dziewicą, to nie znaczy, że chcę być wujkiem. Pamiętajcie, obserwuję was, nie chcę tutaj żadnych biegających dzieci, jak wrócę!". Ale czego ja się spodziewałam, bo po co być normalnym, skoro można być takim Kevinem. Po tym, gdy nasze manacie gołąbeczki wyszły za próg domu, zaczęliśmy się głośno śmiać i o mało co nie spadliśmy ze schodów. Kevin jeszcze raz postanowił sprawdzić, czy nic nam nie jest i wpadł do domu ze zgrabnością ninji. Oczywiście o jakiej zgrabności można mówić, jeżeli ten ninja jest manatem? Gdy Kevin zobaczył, że nic nam nie jest i że jeszcze nie postanowiliśmy mieć dzieci (Na schodach? No błagam!), wyszedł, jednak nie dało się go nie słyszeć, znów wykrzyczał, tylko tym razem na całą ulicę, że mamy być grzeczni, bo on nie płaci za przedszkole. Po raz drugi nie mogliśmy opanować się ze śmiechu, tylko tym razem Brad zaniósł mnie do sypialni, bo jak Boga kocham, zostałabym na tych schodach do jutra.
Piątkowy wieczór był cudowny.
Brad zawiązał mi chustkę na oczach i zaprowadził do auta.
- Co ty robisz?
- Niespodzianka, która ostatnio nie doszła do skutku.
- Ale...
- Żadnego "ale"! I tak to zrobię, więc nie masz wyboru.
Droga minęła nam w milczeniu, myślałam tylko, gdzie mój kochany kretyn mnie wiezie. W końcu zatrzymaliśmy się. Brad pomógł mi wysiąść, ale po chwili mnie puścił.
- Brad? Ej, gdzie poszedłeś? Brad! Chodź tu do mnie, natychmiast! - Wtedy usłyszałam z oddali jego głos:
- Zdejmij opaskę i szukaj!
Wypełniłam polecenie i rozejrzałam się. Stałam na jakiejś łące. Obok był domek, dwupiętrowy, żywcem z komedii romantycznych albo horrorów. Wolałam to pierwsze. Poczułam zapach wody. Obróciłam się. Za mną było jezioro. Wow. No, ale Brad kazał szukać. Jak ja go dopadnę i powiem, co sądzę o zostawianiu dziewczyny samej w nieznanym miejscu z zawiązanymi oczami, to... A tak na serio, nie mogłam wymyślić żadnych katuszy i tortur, jak np. zmywanie naczyń albo wypad na zakupy, to by go wykończyło. Co się ze mną dzieje? Ach, no tak. Ja go kocham!
Weszłam do domku. Zobaczyłam rozsypane płatki róż. Poszłam ich śladem. Dotarłam to przestronnej jadalni. Zobaczyłam Brada, ustawiającego świece na stole. Wow.
- Romantyczna kolacja dla dwojga, w pakiecie jezioro i domek. Czego chcieć więcej? Usiądź, moja Bogini.
Jedzenie było wyśmienite. Brad, co prawda zamówił je w restauracji, ale i tak efekt był powalający. Po skończonym posiłku, mój chłopak zaprosił mnie na maraton naszych ulubionych filmów.
Oglądaliśmy "Trzy metry nad niebem", kocham ten film! Potem przeszliśmy w "To właśnie miłość", nasz ulubiony! Nagle usłyszeliśmy, że zbliża się burza. Pięknie. Akurat na scenie ślubu?! No błagam Cię, Boże! Wrzuciłam ostatnio na tacę! Brad postanowił, że pójdzie pozamykać okna, bo jeszcze tylko mu tego brakuje, żeby mu dom zalało. Zostałam na dole. Wpatrywałam się w pola za oknem. Nagle wszystko zgasło. Od telewizora po światło. Nie ma co, wystraszyłam się, pisnęłam ze strachu. W końcu nie zdarza mi się to codziennie. Usłyszałam, jak mój ukochany zbiega po schodach:
- Magda, kochanie, nic ci nie jest?
- Nnnie, po prostu mnie zaskoczyło.
- Boisz się burzy?
- Trochę. Tylko wtedy, gdy przyjdzie tak nagle.
- Madzia boi się burzy! Tchórz! Tchórz! Jaki tchórz! Ale tchórz! Haha , jak można bać się burzy? Moje kochanie się boi, haha! Moja urocza kocica boi się błysków! - zaczął się nabijać ze mnie dla żartu.
- Brad, ty cholernie seksowny dupku! Jak możesz?! Nie śmiej się! - w tym momencie sama chciałam się zaśmiać, ale starałam się zachować powagę.
Nie odpowiedział, więc domyśliłam się, że pewnie myśli, co mi odpowiedzieć. Nagle poczułam, że całuje mnie w szyję. Uwielbiałam to. Usiadł obok mnie i siedzieliśmy przytuleni, od czasu do czasu wymieniając się lekkimi pocałunkami. Wtedy rozbłysło światło.
- O Boże, moje oczy!
- Białe! Widzę światło!
Zaczęliśmy śmiać się, jak nienormalni. Po raz ostatni musnął mnie ustami w szyję i poszliśmy do swoich łóżek...
(Ścieżka 29)
Gdy się obudziłam, było jeszcze ciemno, a grzmoty i błyskawice znów się przybliżały. Nie cierpiałam tego, ciągle przypominały mi one o tym wypadku sprzed wielu lat. Myśląc o tym, wydaje mi się że to nie było 11 lat temu, tylko wczoraj.
Miałam 6 lat. Byłam dzieckiem, krótko mówiąc. Nie wiem, czemu, ale pamiętam, że to był 31 maja. To było grubo po południu, chyba około 17, może nawet 18. Przez cały dzień burza szalała w mieście, ale ja, jeszcze wtedy ją uwielbiałam. Dawała mi dziwną, ale pozytywną energię. Rano wywaliło prąd w całym mieście, a z domu nie dało się wyjść, żeby w ciągu 2-3 minut nie przemoknąć do suchej nitki. Ze względu na zdrowie dzieci w moim przedszkolu, wszyscy musieli tam siedzieć, aż warunki choć trochę się poprawią.
Moja najlepsza przyjaciółka, Ania, bała się chyba najbardziej ze wszystkich. Nie dziwiłam jej się. Nie raz i nie dwa byłam świadkiem, jak jej ojciec rzucał się na nią z wrzaskiem. Nawet bez powodu. Zwykle kończyło się tym, że ten potwór ją bił. Na moich oczach. Byłam zbyt mała, by wiedzieć, co się dzieje. Raz powiedziałam mamie o tym, ale ona stwierdziła, że może to było tylko raz, jak jej tatuś był zły. Nie wierzę w to do dziś. Ania miała słabą psychikę. Zawsze potem płakała. Bała się każdego głośniejszego i nagłego dźwięku. Z tych nerwów i ciągłego stresu była chuda, strasznie chuda. I te wiecznie podkrążone oczy.
Tamtego dnia, siedziałyśmy wtulone w siebie. Dodawałam jej otuchy. A potem, wszystko stało się tak szybko. Większość fragmentów pamiętam, jak przez mgłę. Kolejny huk. Wrzask pani opiekunki. Sparaliżowana ze strachu Ania. Uciekające dzieci. Piekielne gorąco. Walący się dach. Wiatr na twarzy. Opiekunka ciągnąca mnie za rękę. Dłoń Ani wyślizgująca się z mojej. Moje paniczne krzyki i prośby, abyśmy wróciły po Anię. Pani ciągnąca mnie jeszcze mocniej w stronę wyjścia. I ostatnie, prześladujące mnie do dziś wspomnienie: spora część ściany przygniatająca nieprzytomne ciałko mojej przyjaciółki. Potem krzyknęłam i straciłam przytomność.
Gdy obudziłam się w szpitalu, pierwsze, co zrobiłam, to zerwałam się z łóżka i pobiegłam do pielęgniarki z pytaniem, gdzie jest Ania. Na początku kobieta nie skojarzyła. Potem zobaczyłam łzy w jej oczach i usłyszałam:
- Ona jest już tam, gdzie nikt jej nie bije. Tam, gdzie jest w końcu spokojna.
Nie wiem, skąd pielęgniarka wiedziała o jej sytuacji rodzinnej. Ale wtedy się uspokoiłam. Wiedziałam, że w końcu jest bezpieczna. Jej ojciec nawet nie przyszedł na pogrzeb. Była tam tylko jej mama, tak samo zastraszana i bita, jak Ania, no i oczywiście ja z resztą grupy. Stałam, płacząc i wpatrując się w trumnę. Wtedy poczułam, że ktoś położył mi rękę na ramieniu. Była to ładna blondynka o zielonych oczach. Nie znałam jej.
- Hej, jestem Weronika. Byłam jej sąsiadką. Chcesz się przytulić i wypłakać? Mi też jest ciężko.
Nawet nie kontrolowałam tego, co robiłam. Co miałam zrobić? Wtuliłam się w sweterek dziewczynki i... tak zaprzyjaźniłam się z Werką.
Teraz, podczas każdej straszniejszej burzy, to wszystko powracało. Bałam się. Po prostu się bałam, że to się zdarzy po raz kolejny.
- Magda? Co się stało? - odchylił część kołdry i kiwnął głową, bym się położyła. Tak zrobiłam.
- Po prostu się boję. Nie cierpię burzy.
- Spokojnie, nie ma się czego bać, przy mnie jesteś bezpieczna. - Chciałam w to wierzyć.
Pocałował mnie delikatnie. Jeszcze raz. Kolejny. I jeszcze.
- Kocham cię, Madziu i nie pozwolę, by coś ci się stało.
Odpowiedziałam mu kolejnym pocałunkiem. Mój chłopak objął mnie i... poczułam, że włożył mi rękę pod koszulkę.
- Co...
- Och, przepraszam. - Brad wyraźnie się speszył. - Nie chciałem, znaczy... Chciałem, ale... Jeśli ty...
Wtedy pomyślałam sobie, że w końcu jestem z nim. Kocham go. Chcę być z nim na zawsze. Chcę patrzeć, jak się starzeje, jak nasze dzieci dorastają. Chcę tego. Chcę przeżyć z nim swój pierwszy raz. Nie wiem, czy będzie lepsza okazja, bo jeśli Kevcio będzie w domu, to nici. Zdecydowałam. Przygryzłam lekko wargę i pocałowałam mojego ukochanego, dając mu pozwolenie...
Zoe nie ma już 11 dni! Nie daje żadnych znaków życia, wszyscy się martwią, ale nie chcą iść na policję, bo "to tylko przysporzy im kłopotów, a Zoe się odnajdzie". Dorothy od tamtego czasu zamknęła się w pokoju i nie wychodzi. Ona naprawdę bardzo to przeżywa.
Zbliżał się pierwszy weekend, który w całości mogłam spędzić z Bradem, bo Kevcio i Julka wyjechali na "tajny urlop", a tatuś Fields ponownie wyjechał w interesach, więc mój ukochany skorzystał z okazji i zaprosił mnie do domu. Na noc. Bez docinków Kevina, chociaż nie przeszkadzałyby nam one. Chociaż przed swoim wyjazdem nie mógł sobie odpuścić i gdy szliśmy do sypialni, zamiast jak normalny człowiek się pożegnać, on wydarł się na cały dom: "Brad to, że ja dbam o Magdzię i nie chcę, żeby umarła dziewicą, to nie znaczy, że chcę być wujkiem. Pamiętajcie, obserwuję was, nie chcę tutaj żadnych biegających dzieci, jak wrócę!". Ale czego ja się spodziewałam, bo po co być normalnym, skoro można być takim Kevinem. Po tym, gdy nasze manacie gołąbeczki wyszły za próg domu, zaczęliśmy się głośno śmiać i o mało co nie spadliśmy ze schodów. Kevin jeszcze raz postanowił sprawdzić, czy nic nam nie jest i wpadł do domu ze zgrabnością ninji. Oczywiście o jakiej zgrabności można mówić, jeżeli ten ninja jest manatem? Gdy Kevin zobaczył, że nic nam nie jest i że jeszcze nie postanowiliśmy mieć dzieci (Na schodach? No błagam!), wyszedł, jednak nie dało się go nie słyszeć, znów wykrzyczał, tylko tym razem na całą ulicę, że mamy być grzeczni, bo on nie płaci za przedszkole. Po raz drugi nie mogliśmy opanować się ze śmiechu, tylko tym razem Brad zaniósł mnie do sypialni, bo jak Boga kocham, zostałabym na tych schodach do jutra.
Piątkowy wieczór był cudowny.
Brad zawiązał mi chustkę na oczach i zaprowadził do auta.
- Co ty robisz?
- Niespodzianka, która ostatnio nie doszła do skutku.
- Ale...
- Żadnego "ale"! I tak to zrobię, więc nie masz wyboru.
Droga minęła nam w milczeniu, myślałam tylko, gdzie mój kochany kretyn mnie wiezie. W końcu zatrzymaliśmy się. Brad pomógł mi wysiąść, ale po chwili mnie puścił.
- Brad? Ej, gdzie poszedłeś? Brad! Chodź tu do mnie, natychmiast! - Wtedy usłyszałam z oddali jego głos:
- Zdejmij opaskę i szukaj!
Wypełniłam polecenie i rozejrzałam się. Stałam na jakiejś łące. Obok był domek, dwupiętrowy, żywcem z komedii romantycznych albo horrorów. Wolałam to pierwsze. Poczułam zapach wody. Obróciłam się. Za mną było jezioro. Wow. No, ale Brad kazał szukać. Jak ja go dopadnę i powiem, co sądzę o zostawianiu dziewczyny samej w nieznanym miejscu z zawiązanymi oczami, to... A tak na serio, nie mogłam wymyślić żadnych katuszy i tortur, jak np. zmywanie naczyń albo wypad na zakupy, to by go wykończyło. Co się ze mną dzieje? Ach, no tak. Ja go kocham!
Weszłam do domku. Zobaczyłam rozsypane płatki róż. Poszłam ich śladem. Dotarłam to przestronnej jadalni. Zobaczyłam Brada, ustawiającego świece na stole. Wow.
- Romantyczna kolacja dla dwojga, w pakiecie jezioro i domek. Czego chcieć więcej? Usiądź, moja Bogini.
Jedzenie było wyśmienite. Brad, co prawda zamówił je w restauracji, ale i tak efekt był powalający. Po skończonym posiłku, mój chłopak zaprosił mnie na maraton naszych ulubionych filmów.
Oglądaliśmy "Trzy metry nad niebem", kocham ten film! Potem przeszliśmy w "To właśnie miłość", nasz ulubiony! Nagle usłyszeliśmy, że zbliża się burza. Pięknie. Akurat na scenie ślubu?! No błagam Cię, Boże! Wrzuciłam ostatnio na tacę! Brad postanowił, że pójdzie pozamykać okna, bo jeszcze tylko mu tego brakuje, żeby mu dom zalało. Zostałam na dole. Wpatrywałam się w pola za oknem. Nagle wszystko zgasło. Od telewizora po światło. Nie ma co, wystraszyłam się, pisnęłam ze strachu. W końcu nie zdarza mi się to codziennie. Usłyszałam, jak mój ukochany zbiega po schodach:
- Magda, kochanie, nic ci nie jest?
- Nnnie, po prostu mnie zaskoczyło.
- Boisz się burzy?
- Trochę. Tylko wtedy, gdy przyjdzie tak nagle.
- Madzia boi się burzy! Tchórz! Tchórz! Jaki tchórz! Ale tchórz! Haha , jak można bać się burzy? Moje kochanie się boi, haha! Moja urocza kocica boi się błysków! - zaczął się nabijać ze mnie dla żartu.
- Brad, ty cholernie seksowny dupku! Jak możesz?! Nie śmiej się! - w tym momencie sama chciałam się zaśmiać, ale starałam się zachować powagę.
Nie odpowiedział, więc domyśliłam się, że pewnie myśli, co mi odpowiedzieć. Nagle poczułam, że całuje mnie w szyję. Uwielbiałam to. Usiadł obok mnie i siedzieliśmy przytuleni, od czasu do czasu wymieniając się lekkimi pocałunkami. Wtedy rozbłysło światło.
- O Boże, moje oczy!
- Białe! Widzę światło!
Zaczęliśmy śmiać się, jak nienormalni. Po raz ostatni musnął mnie ustami w szyję i poszliśmy do swoich łóżek...
(Ścieżka 29)
Gdy się obudziłam, było jeszcze ciemno, a grzmoty i błyskawice znów się przybliżały. Nie cierpiałam tego, ciągle przypominały mi one o tym wypadku sprzed wielu lat. Myśląc o tym, wydaje mi się że to nie było 11 lat temu, tylko wczoraj.
Miałam 6 lat. Byłam dzieckiem, krótko mówiąc. Nie wiem, czemu, ale pamiętam, że to był 31 maja. To było grubo po południu, chyba około 17, może nawet 18. Przez cały dzień burza szalała w mieście, ale ja, jeszcze wtedy ją uwielbiałam. Dawała mi dziwną, ale pozytywną energię. Rano wywaliło prąd w całym mieście, a z domu nie dało się wyjść, żeby w ciągu 2-3 minut nie przemoknąć do suchej nitki. Ze względu na zdrowie dzieci w moim przedszkolu, wszyscy musieli tam siedzieć, aż warunki choć trochę się poprawią.
Moja najlepsza przyjaciółka, Ania, bała się chyba najbardziej ze wszystkich. Nie dziwiłam jej się. Nie raz i nie dwa byłam świadkiem, jak jej ojciec rzucał się na nią z wrzaskiem. Nawet bez powodu. Zwykle kończyło się tym, że ten potwór ją bił. Na moich oczach. Byłam zbyt mała, by wiedzieć, co się dzieje. Raz powiedziałam mamie o tym, ale ona stwierdziła, że może to było tylko raz, jak jej tatuś był zły. Nie wierzę w to do dziś. Ania miała słabą psychikę. Zawsze potem płakała. Bała się każdego głośniejszego i nagłego dźwięku. Z tych nerwów i ciągłego stresu była chuda, strasznie chuda. I te wiecznie podkrążone oczy.
Tamtego dnia, siedziałyśmy wtulone w siebie. Dodawałam jej otuchy. A potem, wszystko stało się tak szybko. Większość fragmentów pamiętam, jak przez mgłę. Kolejny huk. Wrzask pani opiekunki. Sparaliżowana ze strachu Ania. Uciekające dzieci. Piekielne gorąco. Walący się dach. Wiatr na twarzy. Opiekunka ciągnąca mnie za rękę. Dłoń Ani wyślizgująca się z mojej. Moje paniczne krzyki i prośby, abyśmy wróciły po Anię. Pani ciągnąca mnie jeszcze mocniej w stronę wyjścia. I ostatnie, prześladujące mnie do dziś wspomnienie: spora część ściany przygniatająca nieprzytomne ciałko mojej przyjaciółki. Potem krzyknęłam i straciłam przytomność.
Gdy obudziłam się w szpitalu, pierwsze, co zrobiłam, to zerwałam się z łóżka i pobiegłam do pielęgniarki z pytaniem, gdzie jest Ania. Na początku kobieta nie skojarzyła. Potem zobaczyłam łzy w jej oczach i usłyszałam:
- Ona jest już tam, gdzie nikt jej nie bije. Tam, gdzie jest w końcu spokojna.
Nie wiem, skąd pielęgniarka wiedziała o jej sytuacji rodzinnej. Ale wtedy się uspokoiłam. Wiedziałam, że w końcu jest bezpieczna. Jej ojciec nawet nie przyszedł na pogrzeb. Była tam tylko jej mama, tak samo zastraszana i bita, jak Ania, no i oczywiście ja z resztą grupy. Stałam, płacząc i wpatrując się w trumnę. Wtedy poczułam, że ktoś położył mi rękę na ramieniu. Była to ładna blondynka o zielonych oczach. Nie znałam jej.
- Hej, jestem Weronika. Byłam jej sąsiadką. Chcesz się przytulić i wypłakać? Mi też jest ciężko.
Nawet nie kontrolowałam tego, co robiłam. Co miałam zrobić? Wtuliłam się w sweterek dziewczynki i... tak zaprzyjaźniłam się z Werką.
Teraz, podczas każdej straszniejszej burzy, to wszystko powracało. Bałam się. Po prostu się bałam, że to się zdarzy po raz kolejny.
(Ścieżka 30)
Zerknęłam na zegarek. 2:45. F**k, nie zasnę już! Wstałam z łóżka i na placach przeszłam w stronę drzwi do pokoju Brada. Nic nie słyszałam. Cicho otworzyłam drzwi.- Magda? Co się stało? - odchylił część kołdry i kiwnął głową, bym się położyła. Tak zrobiłam.
- Po prostu się boję. Nie cierpię burzy.
- Spokojnie, nie ma się czego bać, przy mnie jesteś bezpieczna. - Chciałam w to wierzyć.
Pocałował mnie delikatnie. Jeszcze raz. Kolejny. I jeszcze.
- Kocham cię, Madziu i nie pozwolę, by coś ci się stało.
Odpowiedziałam mu kolejnym pocałunkiem. Mój chłopak objął mnie i... poczułam, że włożył mi rękę pod koszulkę.
- Co...
- Och, przepraszam. - Brad wyraźnie się speszył. - Nie chciałem, znaczy... Chciałem, ale... Jeśli ty...
Wtedy pomyślałam sobie, że w końcu jestem z nim. Kocham go. Chcę być z nim na zawsze. Chcę patrzeć, jak się starzeje, jak nasze dzieci dorastają. Chcę tego. Chcę przeżyć z nim swój pierwszy raz. Nie wiem, czy będzie lepsza okazja, bo jeśli Kevcio będzie w domu, to nici. Zdecydowałam. Przygryzłam lekko wargę i pocałowałam mojego ukochanego, dając mu pozwolenie...
Biedna Ania :( Zdawało się słodko, ale żeby już....? No ile oni się znają? No tak. Dzisiejsza młodzież;/ nie ważne. Super, extra, fajnie, zarąbiście, że do siebie wrócili :) i po raz kolejny kocham Kevina.!!! :D czekam na kolejny odcinek- Świrs;**
OdpowiedzUsuńANIA *-*
OdpowiedzUsuńwiem, że nie pisałyście z myślą o mnie, ale i tak się jaram :D
Miło, że się podoba Rainbow się starała ja niestety nie mam weny :/
UsuńNo i jak już raz nie skomentuje to rozdziałow nie dodaja! No, ja sie pytam: Gdzie następny rozdział!? -nienormalna;*
OdpowiedzUsuńNie nerwaj się Agaciu wszystko będzie w swoim czasie :)
UsuńCzyli kiedy!? Ja już nie wytrzymam! Nie mam co czytac!;(
OdpowiedzUsuń