niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 7.

Rozdział 7.
(Ścieżka 08)
I w końcu nadszedł ten dzień. Dzień, w którym moje życie miało zacząć się od nowa w innym mieście, w innym kraju. Po południu miałyśmy samolot to Londynu. Nie ukrywam, że chciałabym przeżyć jakąś przygodę przed wyjazdem, ale takie jest moje życie. Rano, przy śniadaniu rozmawiałyśmy z mamą o nowym domu, sama nie wiedziała, jak ów będzie wyglądać, ale gdy tam przyjedziemy, ma już być wszystko umeblowane i gotowe. Nie, nie zapomniałam, co się stało poprzedniego dnia, ale postanowiłam, że gdy będziemy już w Anglii wszystko zacznę od nowa. Kilka godzin z mamą pakowałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy do walizek, resztę Patrico miał wysłać pocztą. Nie wiem, po co, po prostu tak postanowił, dla mnie to było na rękę, bo kochałam mój styl, a mama nie musiała wydawać pieniędzy na ubrania. W końcu nadszedł czas pożegnania się z domem i z miastem. Było bardzo ciężko, jednak Werka, która przybyła w ostatniej chwili, i mama dodawały mi sił, wiedziały jak mi ciężko się z tym wszystkim rozstać. Patryk zaoferował się, że będzie się opiekował naszym domem i grobem taty. Właśnie, gdy padły te dwa ostatnie słowa rozpłakałam się: kto będzie dbał o nagrobek, kto go będzie odwiedzał? Przecież Patryk musi chodzić do pracy, a niedługo jeszcze urodzi mu się dziecko! Kto będzie dbał o tatusia? Jeszcze bardziej się rozpłakałam, natłok myśli, problemów i pytań nie dawał mi spokoju, nawet w dzień, w którym miałam zacząć nowe życie. Przytuliłam się do brata, a on szepnął mi na ucho słowa których nigdy nie zapomnę: "Nie martw się mała, zostaw te problemy, nie są dla ciebie, jesteś jeszcze na nie za mała. Pamiętaj że gdziekolwiek będziesz, tam będę i ja. Zawsze możesz do mnie zadzwonić. " Nic nie odpowiedziałam, podeszłam tylko do Werki i ją także mocno uściskałam, ta otarła mi łzy i wręczyła dosyć spory podarunek, zastrzegła że mam go otworzyć dopiero w nowym domu. Potem wszyscy, oprócz Werki, wsiedliśmy do samochodu. Było mi przykro, że nie będzie jej z nami, ale nie mogła, musiała zostać. Wzięłam głęboki oddech, zamknęłam oczy i nałożyłam słuchawki, oczy otworzyłam dopiero, gdy auto zatrzymało się na lotnisku.
- No, mamo, jesteśmy. - powiedział, z ciężkim sercem Patryk.
- Widzę synu. Chodźcie, moje modelki.. - Agacia i ja posłusznie wysiadłyśmy z samochodu, wzięłyśmy nasze walizki i ponownie pożegnałyśmy się z Patrykiem i Reginą (kobieta, z którą Patryk będzie miał dziecko). Z wrażenia zapomniałam wspomnieć, że stosunki między nimi się polepszyły, więc będę szczęśliwą ciocią. Ruszyłyśmy na odprawę, nie pamiętam z niej dużo, byłam wtedy jak na haju. Okazało się, że samolot ma opóźnienie, więc trochę będziemy musiały poczekać.
Ale wtedy zobaczyłam go. Oniemiałam. Tak pięknego chłopaka w życiu nie widziałam. Jego krótkie, czarne włosy były umodelowane, jak... jak... No w każdym razie fryzurę miał lepszą niż Cristiano Ronaldo. Jego czarne oczy świdrowały przestrzeń, niczym dwie czarne dziury, choć nie powiem bym chciała od nich uciekać. Oliwkowa cera tylko dopełniała dzieła. Wysokie, niezbyt muskularne ciało przysłaniało mi cały widok. Od razu zapomniałam o Tomku, Sebie i tych jak im tam... nieważne! Wbił we mnie głębokie, piękne spojrzenie i już wiedziałam że muszę go poznać. Tak po prostu. 
- Magdzia, co ty tak stanęłaś jak ość w gardle? Idziemy! - Mama popchnęła mnie ku wejściu do samolotu. 
Muszę go poznać, czuję to.
Gdy szłyśmy do wejścia jeszcze raz chciałam spojrzeć na uroczego Mulata. W tym momencie on pomachał mi lekko i uśmiechnął się. Odwzajemniłam uśmiech i odwróciłam głowę, lekko przygryzając wargę. Nim weszłam do samolotu, wzięłam głęboki oddech. Zajęłyśmy miejsca, zapięłyśmy pasy i samolot wystartował. Niedługo potem zasnęłam, ale na krótko, ponieważ obudził mnie jakiś głos. 
- Hay! Czi moge sie przysiąszcz? - mówił łamaną polszczyzną jakiś ktoś. 
- Tak proszę. - w tym momencie oniemiałam. Był to ten piękny brunet z lotniska. Długą chwilę milczeliśmy, ja byłam zdania, że gdyby chciał pogadać, to by się odezwał, nie myliłam się. Po chwili specyficznym głosem dodał:
- I'm Brad. Nice to meet you. Where are you from? From Poland?
- Yes, I'm form Poland. I'm Magda. 
- O, to dobra bo chce sie naucicz polskiego, czy moziesz mówicz po polsku?
Ja nie mogę! Jego polski nie był idealny, za to głos miał taki seksowny!
- Jasne. Skąd domyśliłeś się że jestem z Polski?
- No wiesz masz T- shirt with napis Piolska. You know...
- Tak rozumiem. - zaśmiałam się. Ta koszulka była strasznie stara, ale nie liczyło się to dla mnie. Kochałam ją. 
- Dlaczego uczysz się polskiego?
- Dlatego, bo moja mama jeszt Polka i nie chce zapomnieć że we mnie płyne polska krwia.
- To miło z twojej strony. - uśmiechnęłam się i popatrzyłam w jego głębokie, piękne oczy.
Rozmawialiśmy z Bradem aż do lądowania, bardzo dobrze się mi z nim gadało, kilka razy, nie ukrywam, zaśmiałam się, ponieważ tak komicznie wyglądał, kiedy próbował mówić całe zdania po polsku. Ostatnia godzina zeszła na nauce języków, ja uczyłam go polskiego, a on mnie angielskiego. Dowiedziałam się przy okazji, że będę miała przewodnika po London, ha ha, jak to śmiesznie brzmi! Będzie nim Brad. Po lądowaniu umówiłam się z nim na spotkanie, miałam wysłać mu adres nowego domu, a on po mnie wpadnie, bo rzecz jasna wymieniliśmy się numerami telefonów. Na parkingu już czekał samochód z logiem firmy, w której pracuje moja mama, przywitałyśmy się z kierowcą. Mama zaczęła przesłuchanie, podczas tej krótkiej podróży dowiedziałam się że nasz kierowca: 
  • ma na imię Tom,
  • ma żonę i trójkę dzieci, z czego jedne to bliźniaki, do tego chłopcy, Peter i Roger, a córka Lindsey,
  • posiada kota o imieniu Barney,
  • że jego ojciec pochodzi z Nowej Zelandii,
  • że jego kot niedawno okazał się kotką. 
To wszystko było dziwne, ale nie takie rzeczy mama potrafiła wyciągnąć od ludzi. Ja osobiście twierdziłam że powinna zostać detektywem, śledczym z FBI albo saperem, bo dość często z kuchni dochodziły dziwne odgłosy. Mama już prawie wyciągnęła od niego cały życiorys, mogłam pisać jego biografię, zarobiłabym miliony, muhahahahahaha... zaraz?! co?! Stop! Nagle auto się zatrzymało.
- Co się stało? - zdziwiłam się, bo stanęliśmy w środku lasu.
- Niestety, nie mam szans przedrzeć się przez ten gąszcz, mój van jest zbyt duży. Przepraszam, ale dalej musicie panie poradzić sobie same.
- CO?! - Agacia była zdruzgotana, z resztą, mama też. Powstrzymałam śmiech, gdyż obie były, że tak powiem, na "nieco wyższych" niż normalnie szpilkach.
- Naprawdę przepraszam, nie mogę paniom pomóc, gdyż mam kolejne zlecenie, do zobaczenia!
No, pięknie się zaczyna, nie powiem. Szłyśmy przed siebie dobre pół godziny, słuchając mamy grożącej kierowcy pod nosem, że " jak ona go tylko dorwie w pracy...", przy okazji grzęznąc w rozmokłej ziemi, pewnie po jakimś deszczu. W końcu nam się udało, ale powiem, że było warto. Zobaczyłam piękny dom. Był piętrowy, obłożony żółtawymi kamiennymi kawałkami. Białe futryny okien idealnie do tego pasowały i dodawały nastroju całemu obiektowi. Na podwórko, (łał mam podwórko!) wchodziło się przez cudną bramkę z napisem "Rosehill Cottage". Więc to tak nazywał się nasz nowy domek! Fakt, front był trochę zaniedbany, ale to nic. Kiedyś się to ogarnie, jak na razie chciałam zobaczyć wnętrze. Wzięłam od mamy klucze i pędem pobiegłam otwierać drzwi. Gdy wpadłam do mojego nowego domu, w oczy od razu rzuciła mi się duża kuchnia połączona z równie dużym salonem. Była ona utrzymana w kolorach bieli. Na środku stała duża wyspa kuchenna pokryta zielonkawo granitowym blatem, a na nim koszyk z owocami i czekoladkami od szefa mamy. Na środku salonu znajdowała się kanapa i telewizor, już wiem że będę tam spędzać dużo czasu. 
- Dobra, zauważyłam, że dół ci się podoba, ale pójdź jeszcze do swojego pokoju. 
Natychmiast wypełniłam rozkaz. Wbiegłam po schodach na górę. Mój pokój był nieziemski! Pod ścianą stało łóżko, wielkie, tak jak lubię, a cały pokój był utrzymany w kolorystyce, którą uwielbiałam, czyli biel, niebieski, i gdzieniegdzie beżowy. Zakochałam się w tym pokoju, postanowiłam że już nigdy z niego nie wyjdę. Po chwili do mojego szaleństwa przyłączyła się także mama, wiszczałyśmy i piszczałyśmy. 
- Dobra córcia mów jak wrażenia. 
- Tu jest bosko. Nigdy stąd nie wyjdę. 
- Ej nie szalej tak. Kiedyś się ode mnie wyprowadzisz prawda?
- Nie, muhahahahahaha, zamieszkam u ciebie na kanapie i będę cię prześladować.
- Dobra dobra. Idź no zobacz swoją łazienkę.
- Łazienka? Mam własną łazienkę?
- Nie musisz dziękować.
Szybko pobiegłam zobaczyć moją prywatną i własną łazienkę. Była cudna, cała biała, delikatna. Po skończonych zachwytach zaczęłam się rozpakowywać zobaczyłam że na walizce leży prezent od Werki, przełożyłam go na komodę. Rozpakowywanie zajęło mi czas do wieczora, ponieważ ta porządna część mnie postanowiła bardziej się uaktywnić i pokonała w siłowaniu na rękę mojego wrodzonego lenia. Po tych wydarzeniach wzięłam długą kąpiel w mojej łazience, zakochałam się w niej. Z tych wrażeń zapomniałam o Bradzie, wysłałam mu wiadomość z moim nowym adresem, z dopiskiem, że kocham mój nowy dom. Odpisał: "To dobrze. Masz być jutro gotowa o 12:00, mamy dużo rzeczy do zrobienia. PS. Język polski w telefonie, to magia. xoxo" Wyszczerzyłam się do ekranu i skończyłam kąpiel. Przebrałam się w koszulkę o dwa rozmiary za dużą i włączyłam laptopa. Znów mnóstwo połączeń i wiadomości od znajomych z pytaniem jak Londyn. Niestety, nie mogłam odpowiedzieć na to pytanie, gdyż zwiedzę go dopiero jutro. Gdy po kolei kończyłam i zaczynałam kolejne połączenia na ekranie wyświetlił mi się napis: "Tomek dzwoni...". Nie wiedziałam, co robić więc odrzuciłam połączenie i zadzwoniłam do przyjaciółki, gadałyśmy ze sobą bardzo długi czas, podczas którego odrzucałam masę połączeń od Tomka, nie miałam ochoty na rozmowę z nim. Wzięłam laptopa i zeszłam na dół, aby przez kamerkę pokazać wszystko Weronice, była zachwycona. Zobaczyłam też moją ukochaną mamę która zasnęła przed telewizorem, postanowiłam jej nie budzić, przykryłam ją kocem, zamknęłam drzwi do domu i poszłam do swojego pokoju, ponieważ miał to być punkt kulminacyjny wycieczki. Weronika przypomniała mi o prezencie, natychmiast go otworzyłam, ale Weronika się już rozłączyła, napisała SMS'a że pogadamy później. W środku znajdowało się pudełko z nowymi słuchawkami z flagą Wielkiej Brytanii, koszulka z naszymi wspólnymi zdjęciami i jeszcze jedna z napisem: "Gdziekolwiek będziesz zawsze będziemy się przyjaźnić", na samym dnie leżało małe pudełeczko, a w środku bransoletka z wyrytymi naszymi imionami. Prezent bardzo mnie wzruszył, prawie się poryczałam. Postanowiłam, że wyślę Weronice taką samą niespodziankę. Nie mogłam zasnąć, z tej radości nie spałam całą, calutką noc. No świetnie nie będę miała jutro w ogóle energii, ale było warto. Do rana łaziłam po całym domu i myślałam o jutrzejszym spotkaniu z czarnookim.  

4 komentarze:

  1. Kocham, kocham, kocham.Ciekawe na kogo w końcu się zdecyduje. Czekam na kontynuację tej zajebistej opowieści :*

    OdpowiedzUsuń
  2. KOCHAM TO!<3 Warto było mi czekać na mój ulubiony opis! Jak tam u Was Krejzolki ferie mijają? Pozdrawiam z cieplutkiego domku -nienormalna;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Mijają, mijają. Cieszę się że rozdział się podoba, to jest potwierdzenie że siedzenie do 3 się opłaca. Ciekawość górą nic się nie dowiecie ode mnie i od Rainbow też nie muhahahahhahhahah xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Zabraniasz mi???!!! A co będzie jak powiem, że Magda będzie z...
    No dobra, nie powiem :P
    Szykujcie się, że w ciągu najbliższych kilkunastu, no może kilkudziestu godzin będzie rozdzialik!!!

    OdpowiedzUsuń