sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 1.

Rozdział 1.
(Ścieżka 01)
- Tak... - powiedziałam do siebie bez żadnego entuzjazmu - już za tydzień zaczynają się wakacje. Wszyscy inni się cieszą, tylko nie ja. Zapytacie pewnie dlaczego, a dlatego że to miały być moje ostatnie wakacje w Polsce. Tu znów pewnie padłoby pytanie: "dlaczego?", już wyjaśniam:
Pewnego dnia siedziałam w salonie, rozkoszując się związkiem idealnym, tzn. laptop z Internetem, no bo jakżeby inaczej, ciepły, fioletowy kocyk, miękka poduszka, gorąca herbatka, koniecznie głośne słuchawki i osoba z którą można by porozmawiać (przez Internet rzecz jasna), gdy nagle do domu weszła rozpromieniona, a raczej cała w skowronkach, moja szalona rodzicielka. Zaczęła odstawiać sztuki teatralne na środku kuchni i wykrzykiwać coś, jakby zew godowy, przynajmniej tak mi się zdawało. Nie chciałam przerywać tego widowiska, za dobrze mi się na nie patrzyło, jednak po chwili mama z zaskoczeniem powiedziała: 
- O córcia, ty już w domu? Co tam? Co w ogóle u Weroniki? Jak świadectwo? O czym mówili na apelu? - moja rodzicielka zawsze mówiła tak chaotycznie, jednak ten nawał pytań był przytłaczający.
- Mamo, czy ty zdajesz sobie sprawę, że akademia kończąca rok szkolny jest za tydzień? - popatrzyłam na nią z lekkim uśmiechem.
- Aj, no tak, oj ja jestem taka szczęśliwa, że nie zastanawiam się co mówię. - odparła nucąc coś sobie pod nosem.
- Czy ty w ogóle zastanawiałaś się kiedykolwiek, co mówisz, bądź chcesz powiedzieć? - spojrzałam na nią z politowaniem i lekkim uśmiechem.
- Córcia, nie na zbyt dużo sobie pozwalasz? - uśmiechnęła się. Na to ja odpowiedziałam tym samym.
- Córcia, mam świetną wiadomość: wyjeżdżamy stąd. Opuszczamy ten wstrętny zawsiówek.
- Co? Jak to wyjeżdżamy? Gdzie? Do innego miasta? Powiedz!
- Wyjeżdżamy do Londynu, do Anglii, do Wielkiej Brytanii. Dostałam propozycje pracy w tamtejszym oddziale firmy.
Po tych słowach zamarłam. I z tymże uczuciem obudziłam się dziś rano. Wróciło do mnie to, o czym myślałam wtedy, a mianowicie że to mogą być ostatnie chwile z moimi przyjaciółmi, z moim starszym bratem,  który postanowił zostać tu, w naszej wiosce, i właśnie jej będzie mi najbardziej brakowało: łąk, lasu, od którego dzieliły mnie 2 minuty marszu, nurtu rzeki, tego świeżego powietrza i stogów siana, na których uwielbiałam przesiadywać z Werką i innymi osobami.
-No cóż - westchnęłam i podeszłam do szafy. Fakt faktem, że cała moja garderoba to bluzy, bluzki i dżinsowe rurki. Wybór padł dziś na moją ukochaną bluzkę zespołu One Direction, czarną, szeroką bluzę, zwykłe czerwone rurki i trampki, również czerwone. Tak, dobrze czytacie, były to pospolite trampki, nie Conversy. Ja osobiście uważam, że to tylko znaczek i nie daje żadnego prawa, by kimś pomiatać lub traktować tą osobę jak gorszą. Wzięłam mój plecak, słuchawki i wyszłam bez pożegnania z mamą, nawet nie jestem pewna, czy była w domu gdy wychodziłam. W każdym bądź razie włączyłam muzykę i szłam prosto przed siebie. Gdy doszłam do połowy drogi, zatrzymałam się. Sama nie wiem, dlaczego skręciłam w uliczkę, która w ogóle nie prowadziła do mojej szkoły. Spóźniłam się na pierwszą lekcję, a gdy tylko weszłam do klasy, usłyszałam:
- Mróz, spóźniłaś się, do odpowiedzi proszę. - Buldog patrzyła na mnie tak, jakbym jej psa zabiła.
- No świetnie kur*a, świetnie - mruknęłam pod nosem.
- Co żeś powiedziała? - zapytała i zsunęła okulary na czubek nosa. Wyglądała jeszcze śmieszniej niż zwykle, ugryzłam się w język, aby się nie zaśmiać.
- Nic. A czy mogłabym przeczytać sobie notatki z poprzedniej lekcji, dla powtórzenia? - zapytałam z nadzieją, że chociaż raz w tych latach kiedy mnie uczyła, będzie dla mnie miła.
- Nie. Kategorycznie zabraniam, mogłaś nie romansować do późna z chłopakami.
-Po tych słowach naprawdę miałam ochotę zabić jej psa. Rozumiem, że mnie nie lubi, ale takie coś przy całej klasie, co za... ehh... słów brakuje. Szłam w kierunku tablicy, jak na tortury. Po piętnastu minutach męki i ciągnięcia za język, wydukałam coś na marną dwóję "na szynach". Jestem nieukiem i w tamtym momencie obchodziła mnie tylko wyprowadzka z mamą i młodszą siostrą do Londynu. Poszłam do ławki na polecenie Buldoga. Oczywiście jak to nauczyciel, bo przecież zawód do tego zobowiązuje, a wręcz wymaga, ażeby troszeczkę jeszcze pocieszyć ucznia i po napawać się myślą, że ta jedynka jest wyryta już długopisem w odpowiedniej kratce w dzienniku, że jest nieścieralną skazą na jego duszy. Do końca lekcji prawiła morały, że jak nie będziemy się uczyć to zostaniemy wyrzutkami społeczeństwa, nie będzie nas stać na nic, będziemy musieli nosić jedną parę skarpetek i grzebać w śmieciach. Kozakiewiczowa często prawiła nam takie morały. Oczywiście nikt jej nie słuchał i tak każdy miał to w... tam gdzie miał. Gdy lekcja się skończyła, pomyślałam : "sukces jeszcze tylko sześć lekcji". Potem mój entuzjazm opadł i znów złapałam doła. Założyłam słuchawki na uszy, gdy nagle ktoś mnie połaskotał. Chciałam się oburzyć na tajemniczego ktosia, lecz mogłam wydusić z siebie tylko głośny śmiech. Tajemniczym ktosiem była moja przyjaciółka Weronika.
- Zabiję cię kiedyś, młoda! - wrzasnęłam przez śmiech.
- Też cię kocham! - powiedziała.
- Wiesz, że mam straszne łaskotki.
- Tak wiem i potrafię to dobrze wykorzystać, gdybyś jeszcze nie zauważyła.
Gadałyśmy, idąc przez korytarz, o różnych bzdurach typu chłopcy, lekcje, fryzury, ciuchy itp. Niestety naszą pogadankę przerwał ten szatański dźwięk. Nigdy go nie polubię, zawsze będzie mi się to kojarzyło z jednym - z lekcją. Z torturą, podczas której siedzę, jak na szpilkach, by nauczyciel bądź nauczycielka mnie nie spytała. Pomimo tego że szkoła daje nam wykształcenie, to dla mnie katorga. Kolejną lekcją była biologia, minęła szybko i bezboleśnie. Po skończonych lekcjach znów udałam się do domu, założyłam słuchawki i włączyłam muzykę. Tym razem coś, co podniosło mnie na duchu. Powtórzyłam wybryk z rana i skręciłam ponownie nie w tę uliczkę. Błąkałam się bez celu po miasteczku, nie miałam ochoty wracać do domu. Przesłuchałam całą moją listę odtwarzania chyba z pięć razy. Gdy wróciłam do domu, przecież kiedyś musiałam to zrobić, od razu zamknęłam się w swoim pokoju, nie uśmiechało mi się dziś z niego wychodzić. Po głębszej chwili przemyśleń i narzekań wciąż nie udało mi się znaleźć odpowiedzi na iście filozoficzne pytania, więc postanowiłam wziąć prysznic. Tak też zrobiłam, kolejna godzina w plecy. Gdy skończyłam, znów zaangażowałam się w związek idealny. Z nudów utworzyłam konferencję na Skypie i gadałam do wieczora z przyjaciółmi. Wtedy zapomniałam o błogim świecie, o wyjeździe, o nowej szkole i o tej całej szopce. Późnym wieczorem położyłam się spać, no przecież jutro trzeba znieść kolejną dawkę nerwów..

7 komentarzy:

  1. Oj, Wariatki!;* Już wam mówiłam, że jest świetny!-wasza nienormalna klasowa fanka!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdradzę tyle że będzie co czytać. Pozdrawiam tą wariatkę która to czyta ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Oczywiście, że będzie co czytać, już ja o to zadbam [śmieje się złowieszczo]! I również pozdrawiam wszelkie wariatki, które to czytały, czytają lub będą czytać! Tych normalnych też! Powiem, że im więcej komentów i udostępnień, tym szybciej będą odcinki! Więc jeśli komuś zależy...

    OdpowiedzUsuń
  4. mnie zależy - drugi anonim klasowy

    OdpowiedzUsuń
  5. Rainbow Rose to ja z przyjemnością napiszę jeszcze jeden komentarz! Dawać szybko następny odcinek!-jeszcze raz wasza nienormalna klasowa fanka!;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo fajnee - kolejna wasza fanka klasowa ;33

    OdpowiedzUsuń